środa, 5 listopada 2014

No to zaczynamy! :-)

Grüezi moi Kochani! :-)
Na obczyźnie jestem już od prawie dwóch tygodni, więc czas najwyższy zacząć pisanie bloga. Postanowiłam, że w tej edycji dziennika emigracyjnego będę pisać nieco więcej, ale pojawiać się będą też liczne foteczki :)
Zaczniemy może od samej podróży do Szwajcarii. Większość z Was była przekonana, że na miejsce dotrę samolotem. NIC BARDZIEJ MYLNEGO. Jak ktoś mnie zna, to wie ile rzeczy jest w moim posiadaniu (konkretnie dwa auta wypchane pod samiuśki dach (niem. der Dach - dach) w tym jedno to dostawczak). Przed wyjazdem zrobiłam ostrą selekcję i zabrałam ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

Na swoją obronę powiem, że będę tu do końca kwietnia, więc musiałam wziąć ubrania zimowe i wiosenne (bo mam przeczucie, że w kwietniu będzie tu gorąco i sandały jednak mi się przydadzą).
Auto (niem. das Auto - auto) przywiozło nas na miejsce po ok. 14 godzinach jazdy, a do celu prowadził nas Krzysztof Hołowczyc.

Na powyższej fotografii romantyczny wschód słońca na niemieckiej autostradzie (niem. die Autobahn - autostrada).
Krzysztof doprowadził nas na Hertensteinstrasse 16 w Ennetbaden (mile widziane paczki z jedzeniem - vielen dank!) i oto co tam zastaliśmy:

W tym domu znajdują się trzy mieszkania, a nasze zajmuje pierwsze i drugie piętro: na pierwszym mamy wspólny salon (gdzie koczowałam przez pierwszy tydzień emigracji), a drugie piętro to sypialnie (pierwsze okno z lewej - mein!).
Początkowo pogoda nie rozpieszczała, ale i tak mi się podobało:

Jak na razie to tyle. Później będzie więcej zdjęć i trochę opowieści o moim nowym miejscu zamieszkania.
CIEKAWOSTKA #1: W szwajcarskich mieszkaniach nie uświadczysz pralki - jest za to wspólna pralnia, w której znajduje się pralka i suszarka. Chcesz z nich skorzystać - wrzucasz monetę lub wkładasz naładowaną kartę magnetyczną.
Pozdro, tschüss, bis bald!
Kasiek :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz